Swoje dzieciństwo spędziłam bez komputera i mediów społecznościowych. Kiedy byłam nastolatką, Internet stawał cię coraz bardziej dostępny, chociaż korzystanie z niego było możliwe tylko w domu. W innym wypadku obejrzenie teledysku na YT lub wejście na naszą klasę gwarantowało gigantyczny rachunek i niezręczną rozmową z panem z salonu sieci telefonii komórkowej.

Dzieciństwo offline – mała retrospekcja

Nie pochwalę się tym, że po szkole malowałam lub robiłam szereg różnych kreatywnych czynności, bo chociaż nie było Internetu, sporo czasu spędzałam przed telewizorem. Kiedy w moim domu stanął już pierwszy komputer stacjonarny i tak niechętnie go używałam. Nigdy nie uruchamiałam komputera z rana, z wyjątkiem sobót, kiedy chciałam pograć w Simsy. Ta kultowa gra odpalała mi się tak długo, że musiałam włączyć komputer z rana, a po dwóch godzinach, mogłam dopiero zasiąść do gry. 😅

Wraz z coraz większą dostępnością Internetu, rosło również moje uzależnienie od telefonu. Jeszcze w technikum, nie miałam problemu, aby przyjść do szkoły bez telefonu. Z czasem zauważyłam jednak, że biegnę do domu, jak na złamanie karku, aby chwycić telefon i zobaczyć, czy ktoś do mnie napisał.

Nagle tego internetowego świata dookoła mnie było więcej. Chętniej zaglądałam do życia influencerek, spędzałam czas na mediach społecznościowych i obserwowałam liczbę rosnących serduszek. Na tym etapie daleko mi było do uzależnienia. Nie uważam też, że pojawienie się komputera w moim domu było najgorszym złem. Już wtedy prowadziłam swoje pierwsze blogi, uczyłam się grafiki komputerowej i rozwijałam zainteresowania. Z perspektywy czasu uważam, że komputer, jak i dostęp do Internetu, był naprawdę przydatnym narzędziem. Problem pojawił się wtedy, kiedy w każdej wolnej chwili sięgałam po telefon, aby bezrefleksyjnie skrolować.

Te ostatnie przemyślenia o tym, jak to wyglądało kiedyś, coraz bardziej zmusiły mnie do refleksji nad tym, co ja robiłam bez Internetu. I jak to w ogóle się żyło, kiedy nie można było na szybko sprawdzić w nim wszystkiego.

Chociaż kiedyś narzędzia internetowe były dla mnie dodatkiem do codzienności, dzisiaj odnoszę wrażenie, że jest na odwrót. Moje życie staje się dodatkiem dla Internetu.

Uzależnienie od mediów społecznościowych

Zwracam uwagę na to, gdzie jest mój telefon. A jest wszędzie tam, gdzie ja. A może na odwrót? Może to ja jestem wszędzie tam gdzie on? Spacer z psem, wyjście do toalety, chwila ciszy w restauracji ze znajomymi i już wyciągam telefon. No dobrze, teraz odrobinę hiperbolizuję, nie jest ze mną aż tak źle. Potrafię się opanować. A kilka miesięcy bez social mediów naprawdę mnie otrzeźwiły.

Możecie o tym przeczytać w tym wpisie: Nie mam aplikacji Instagram.

Niestety, mimo wszystko widzę to, że ciężko odkleić mi się czasem od ekranu. Od kiedy ponownie zainstalowałam aplikację Instagram, mój średni dzienny czas na tej aplikacji wynosi 2 godziny 33 minuty! Chciałabym zmniejszyć ten czas do godziny. Z całym szczęściem zauważam, że coraz mniej moja uwaga jest rozpraszana przez platformy filmowe jak Netflix, YouTube czy Disney. Tik Toka nie mam, a to pozwala mi coraz częściej być offline.

Co robić offline?

Nauczyłam się ostatnio spędzać czas w ciszy. Zwróciłam uwagę, że często zagłuszam swoje myśli. Włączam radio, kiedy przygotowuje obiad, a na spacerze z psem słucham podcastów. Nie ma w tym nic złego, ale praktycznie nie było chwili, abym pobyła w ciszy. Dlatego teraz staram się znaleźć jeden moment dziennie, aby pobyć sama ze swoimi myślami i uczyć się uważności.

Bardzo lubię pisać. W swojej głowie często tworzę różne scenariusze na powieści, których nigdy nie przelewam na papier. To się ostatnio zmieniło. Zamiast skrolować media społecznościowe, postanowiłam urzeczywistnić moje fantazje. Piszę i sprawia mi to ogromną przyjemność. Nie narzucam na siebie długich rozdziałów, wystarczy mi to, że z każdym włączeniem worda, historia staje się coraz bogatsza. Może masz coś, co zawsze chciałaś robić? Malować? Pisać wiersze? Szydełkować? Warto przenieść oczy z mediów na nowe pasje.

Uczę się nowych rzeczy i nie przejmuję się tym, że coś mnie nie wciągnęło. Poświęcam czas na szydełkowanie krzyżykowe, szyję, maluję, próbuję różnych aktywności sportowych. Wcześniej miałam przekonanie, że spróbować raz i czegoś nie kontynuować, to strata czasu. Teraz tak nie mam i chętnie korzystam z takich możliwości.

Przez to bezrefleksyjne patrzenie w ekran, czasem jedyne co robimy dla bliskiej osoby, to przesłanie im filmu ze śmiesznym pieskiem. A może warto zrobić coś zaskakującego i zaprosić drugą połówkę na randkę? Zadzwonić do bliskiej osoby lub wpaść do babci na plotki i herbatkę. Robić częściej coś miłego, to naprawdę ciekawe rozwiązanie na bycie offline.

Czytanie książek jest super, ale ostatnio w Internecie zobaczyłam niepokojące parcie na czytanie samych książek poradnikowych, których to lektura ma nas zmotywować do bycia lepszym. Fajnie, lubię takie książki. Jednak przed snem lub w wolnej chwili warto dać odpocząć swojemu mózgowi. Czytanie powieści, fantazji, romansideł to naprawdę świetna rozrywka, która wciągnie bardziej niż kolejny poradnik o tym, jak zostać milionerem.

Ruch w domu często kojarzył mi się z włączeniem na YT wysportowanych pań, które z ekranu monitora krzyczały na mnie: Dasz radę! Chociaż żadna z nich nie wiedziała, że od 10 minut leżę bezwładnie na podłodze. Właśnie dlatego zamiast katować się takimi filmami, wybieram prostą gimnastykę, aby rozciągnąć trochę zasiedziałe ciało.

Bycie offline nie jest trudne

To oczywiście tylko kilka prostych przykładów, które staram się wykonywać bez telefonu w ręce. Gdy tak czytam to, co wyżej napisałam, myślę, że jest to przykre, że powstają takie teksty. 15 lat temu jeszcze nikt nie pomyślałby o tym, aby szukać sposobów na bycie offline. Niestety realia teraz są inne, a my doskonale wiemy, co zjada nam czas. Zamiast więc marnować każdą wolną chwilę przed ekranem, chcę wybierać takie rozwiązania, które będą dla mnie najzdrowsze.

A Wy co najbardziej lubicie robić offline?