Rzeczy, które utrudniają mi minimalizm i slow life
Nowy rok to czas podsumowań, planów i refleksji, ale też… doskonała okazja na siarczyste ponarzekanie! Czasami marudzenie – w rozsądnych dawkach – naprawdę pomaga. Dlatego dzisiaj dzielę się kilkoma rzeczami, które skutecznie utrudniają mi wprowadzenie do życia wartości takich jak minimalizm i slow life.
Kody QR w restauracji
Nie zrozumcie mnie źle – kody QR to świetne, ekologiczne rozwiązanie. Ograniczamy zużycie papieru, a zmiany w menu mogą być wprowadzane błyskawicznie. Problem w tym, że nic mnie bardziej nie irytuje niż konieczność wyciągania telefonu w restauracji. Wychodząc na obiad z przyjaciółmi czy mężem, chcę cieszyć się ich towarzystwem, a nie gapić się w ekran. Niestety, gdy telefon już znajdzie się na stole, to tylko kwestia czasu, zanim ktoś zerknie na Instagram albo „na chwilę” sprawdzi wiadomości. Telefony mają tysiące okazji, by kraść naszą uwagę – nie muszą tego robić między czekadełkiem a daniem głównym.
Jedzenie w biegu
Podobno w Japonii chodzenie z jedzeniem w ręku uchodzi za brak klasy. Tymczasem w Europie to niemal standard. Kto z nas nie widział ludzi z kawą na wynos czy kanapką w ręku? Sama nie jestem bez winy – pistacjowe lody albo gofry jedzone w ruchu to stały element moich wakacji. Problem w tym, że jedzenie w biegu to znak, że ciągle gdzieś się spieszymy. A przecież nic złego by się nie stało, gdybyśmy usiedli na chwilę, odetchnęli i spokojnie wypili filiżankę kawy.
Naprawianie jest nieopłacalne
Czy kiedykolwiek usłyszeliście od szewca lub krawcowej: „Nie opłaca się tego naprawiać, taniej kupić nowe”? Mnie zdarza się to aż za często. Żyjemy w czasach, kiedy łatwiej (i szybciej) jest zamówić coś online, niż znaleźć kogoś, kto podjąłby się naprawy. Centra handlowe i zakupy internetowe rozleniwiły nas do tego stopnia, że naprawa stała się archaicznym zwyczajem. Galeria handlowa otwarta jest do późna, a lokalny rzemieślnik pracuje tylko kilka godzin dziennie. Efekt? Wyrzucamy zamiast ratować.
Brak podstawowych umiejętności
Teraz zabrzmię jak typowy boomer, ale wiecie – kiedyś to było, teraz to nie ma. Starsze pokolenie bez problemu zrobi ciasto bez otwartego przepisu, zaceruje skarpetki czy skróci na maszynie spodnie. I pewnie, że nasze umiejętności zmieniają się z pokolenie na pokolenie. W związku z tym, że teraz wszystko jest łatwo dostępne, nasze umiejętności przeszły na technologie. Pokolenie milenialsów, czy Gen Z jest bardziej świadoma zagrożeń w internecie, szybciej odróżnia fake newsy i nie rozwodzi się w komentarzach pod wygenerowanym zdjęcie stulatki, która upiekła chleb, a wiosce nikt nie chce go jeść. Jednak w kwestiach domowych, to pozostaje mi połykać tylko gorycz. W związku z wyzwaniem roku bez zakupów postanowiłam uszyć swojemu psu maskotkę ze starej skarpetki i jego rozczłonkowanej starej zabawki. Spędziłam nad prostym projektem kilka godzin, tworząc największego potwora, który z powodzeniem mógłby zostać sprzedany na czarnym rynku, jako laleczka voodoo.
Zawodowe tracenie czasu
Spędzamy przed ekranami mnóstwo czasu – i to nie tylko na pracy, ale też scrollowaniu, oglądaniu filmików czy oglądaniu cudzych „idealnych dni”. Internet wpycha nas w ramiona tzw. „kultury zapierdolu”, gdzie oglądamy ludzi wstających o piątej rano, odhaczających listy zadań i żyjących na najwyższych obrotach. Patrząc na takie treści, zaczynamy czuć wyrzuty sumienia, że my „nie robimy wystarczająco dużo”. Tymczasem zamiast realizować własne pasje czy cieszyć się chwilą, karmimy się nierealnym obrazem sukcesu. Może czas to zmienić? Skupmy się na tym, co tu i teraz, zamiast porównywać się z ludźmi, których życie znamy tylko z ekranu.
Czy minimalizm i slow life są możliwe? Pewnie, ale wymagają od nas codziennej walki z nawykami, które czasami zupełnie nieświadomie kradną nam cenne chwile.