Minimalizm zazwyczaj kojarzy się z ograniczaniem dóbr materialnych. Wyrzucanie starych skarpet czy redukcją liczby kosmetyków na toaletce, to jednak małe miki w porównaniu z tym, co dzieje się w naszej głowie. Relacje międzyludzkie bywają skomplikowane, a nawet najstaranniej skomponowana szafa kapsułowa nie uratuje nas przed tym, w jakim towarzystwie się obracamy i jak sami zachowujemy się wobec innych.
Minimalizm w relacjach z innymi
Warto zacząć od siebie. Jak traktujemy naszych bliskich? Czy przypadkiem nie ranimy ich drobnymi przytykami i kąśliwymi żartami? Czy potrafimy naprawdę słuchać, czy może rozmowy kręcą się głównie wokół naszego „ja”? Mam wrażenie, że coraz więcej ludzi oczekuje uwagi i troski, ale niewielu potrafi być prawdziwym przyjacielem czy partnerem.
Ostatnio bacznie przyglądam się swojemu zachowaniu i widzę sporo niedociągnięć. Moje narzekanie przelewa się na innych hektolitrami – i, co gorsza, wcale nie przynosi mi ulgi. Zamiast tego obciążam bliskich swoimi frustracjami. Oczywiście nie chodzi o to, by tłumić emocje. Szczera rozmowa jest ważna, ale powinna mieć swoje miejsce i czas – najlepiej w gronie naprawdę zaufanych osób, a nie podczas luźnego spotkania ze znajomymi.
Poza tym warto pamiętać, że każdy ma swój limit. Jeśli ktoś daje nam radę, a my ignorujemy ją po raz pierwszy, drugi, trzeci i nadal wałkujemy ten sam temat, to w końcu ta osoba się wypali. Przyjaciele i rodzina to nie psychoterapeuci. Jeśli nieustannie przerzucamy na nich swoje lęki i obawy, zamiast uzyskać realne wsparcie, możemy ich po prostu zniechęcić.

Relacja z samym sobą
Cierpię na syndrom Chandlera – wszystko, co mnie boli i co uważam za porażkę, obracam w żart. Jednak gdy zamykam drzwi swojego mieszkania, nie sypię już żartami z rękawa. Lubię mieć dystans do siebie, ale zauważam, że czasem przesadzam. Potrafię być wobec siebie bardziej surowa niż ktokolwiek inny.
To ma swoje konsekwencje. Kiedy ciągle nabijam się z własnych niepowodzeń, inni mogą odebrać to jako przyzwolenie na dokładanie kolejnych szpilek. Dlatego warto pamiętać jedną prostą zasadę – czasem warto się od siebie odwalić.
Przeczytaj również: Lekcja uważności
Minimalizm w relacjach – jakość ponad ilość
Niektóre znajomości po prostu się kończą. Dojrzewamy, zmieniają się nasze priorytety, zakładamy rodziny. Codzienne rozmowy zamieniają się w „musimy się kiedyś umówić na kawę”, a w ich miejsce pojawiają się nowe znajomości. To naturalne, choć bywa bolesne.
Są jednak relacje, które trzymają się kurczowo naszego życia, choć bardziej nam szkodzą, niż pomagają. Zerwanie kontaktu z wampirem energetycznym czy imprezową kumpelą, której dramaty, plotki i manipulacje przyprawiają nas o stres, nie jest łatwe. Ale minimalizm w relacjach polega właśnie na tym, by świadomie wybierać, kogo chcemy w naszym życiu.
Zwróć uwagę na to, jak się czujesz po spotkaniu z kimś. Jeśli masz w sobie dobrą energię i poczucie, że to było wartościowe, pielęgnuj tę relację. Jeśli natomiast czujesz się wypompowana i marzysz tylko o zawinięciu się w burrito, warto się zastanowić, czy to znajomość, która faktycznie wnosi coś dobrego do twojego życia.
Czasem warto być trochę egoistką
Wiem, że ludzie to nie kupony rabatowe, które można odcinać wedle uznania. Ale w życiu warto być czasem odrobinę samolubnym i swoją przyjaźń, zaangażowanie oraz wsparcie dawać tym, którzy naprawdę to docenią. Minimalizm w relacjach to sztuka selekcji – zamiast trzymać się na siłę wszystkich znajomości, lepiej skupić się na tych, które są prawdziwe i wartościowe.